niedziela, 4 kwietnia 2010

Świeta

Ona odeszła,z promieniem słońca.
Ja szukam fajki-rak sprawa nagląca.
Już pudełeczko w swoje chwytam dłonie,
I... nie ma fajek,no licho szalone.
Klnąc pod nosem chociaż nie wypada,
Krokosz na siebie już kurtkę zakłada.

Wychodzę z domu i nie do wiary,
Jak by ludzie gdzieś wyparowali.
Ah...szybko do sklepu reszta nie ważna,
Mnie tu pali mocno,sprawa poważna.
Dochodzę do sklepu nie minąwszy człeka,
A sklep jest zamknięty widzę to z daleka.

Lece do drugiego i sapie już srodze.
Wypadam z za rogu-tu ludzie na drodze.
Na szczęście pęd, z trudem powstrzymałem,
I przed jakąś grupą, ledwo się zatrzymałem.
Spojrzeli na mnie cierpiącym swym wzrokiem,
A ja czmychnąłem już dość szybkim krokiem.

Tym razem udało się sklepik otwarty,
Poproszę fajeczki czerwone red łajty.
Wracam do domu, spokojnie na luzie,
A tu śpiewają smutne pieśni ludzie.
I tak myślę-czego zawodzą.
I nagle łapie,radosne święta obchodzą.

I gdy już w domu, spokojnie zasiadłem,
Kawę wypiłem, śniadanie zjadłem.
To zachodzę w głowę,o co tutaj biega,
Że w radosne święto lament się rozlega.
Myślę sobie czemu w te radosne święta,
U tych wszystkich ludzi, tyle łez się pałęta.

Tak to sobie siedzę i zadaje pytanie,
Czy można się cieszyć, przez lamentowanie?
Jak w radosne święto, smutne pieśni śpiewać,
Czy nad zmartwych wstaniem, trzeba ubolewać?
I nagle rozumie ich szczęście w boleści,
Właśnie płacze ze śmiechu w głowie się nie mieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz